W każdy pogodny dzień lata bydgoszczanie spragnieni
kąpieli i wypoczynku tłumnie przybywali na kąpielisko, aby spędzić przyjemnie czas nad wodą w cieniu sosen.
Przede wszystkim byli to mieszkańcy Miedzynia i osiedli przyległych – Wilczaka,
Okola czy Prądów. Zdążali oni tu pieszo lub na rowerach, które można było
zostawić tuż przy kasie, za ogrodzeniem.
Kąpielisko było także lubiane przez wielu bydgoszczan z
odleglejszych osiedli w związku z czym w ciepłe dni wiosny i lata autobus nr 56
na całej na trasie aż do przystanku przy przy basenie dosłownie „trzeszczał w
szwach”. Tu wysypywały się z niego tłumy.
Dla mieszkańców Miedzynia, którzy latem
wracali do domu z pracy lub ze szkoły taka sytuacja nie była komfortowa. W tym
czasie mieli oni znacznie utrudnioną możliwość
dotarcie do miejsca zamieszkania. Jakość funkcjonowania komunikacji
publicznej w czasach PRL-u była daleka do doskonałości. Nie tylko latem autobusów
było za mało. Przy tym często się psuły i w godzinach szczytu kolejka osób na
przystankach była tak długa, że rzadko
można było wsiąść do pierwszego pojazdu,
który podjechał. Trzeba było po prostu swoje odstać nawet na przystanku
końcowym, który znajdował się w śródmieściu. Te szanse były jeszcze mniejsze na przystankach pośrednich. Kiedy
dochodziły do tego tłumy zdążające na basen, ta podróż stawała się koszmarem.
Tę sytuacje trochę rozładowywał tramwaj linii nr 3, który jednak kończył swój
bieg na Wilczaku tzn. około kilometra od kąpieliska. Dlatego miłośnicy letniego
wypoczynku na kąpielisku nad tramwaj przedkładali jazdę autobusem.
Niektórzy przybywali na basen rowerami |
W upalne dni kolejka do kasy kąpieliska liczyła
kilkanaście metrów do godzin popołudniowych.Po przekroczeniu bramy wejściowej,
kierowano swe kroki do szatni, gdzie w kabinach
przebierano się w strój kąpielowy, a ubranie i cenniejsze przedmioty (zegarki,
biżuterię) przekazywano szatniarce, dając
znać wysuwając czerwoną, drewnianą strzałką. W zamian dostawało się numerek,
którego zagubienie rodziło duże perturbacje przy odbiorze zostawionych rzeczy.
Gdy szczęśliwcy dostali się już na plażę pod sosnami, w upalne dni nie mieli łatwego zadania, aby rozłożyć się ze swoim kocem, materacem czy ręcznikiem bliżej basenu. Na szczęście miejsca było dość i starczało dla wszystkich choć nie zawsze tam gdzie by tego się chciało.
Przy basenie było największe zagęszczenie odpoczywających |
Gdy szczęśliwcy dostali się już na plażę pod sosnami, w upalne dni nie mieli łatwego zadania, aby rozłożyć się ze swoim kocem, materacem czy ręcznikiem bliżej basenu. Na szczęście miejsca było dość i starczało dla wszystkich choć nie zawsze tam gdzie by tego się chciało.
Poranek na kąpielisku. Początki działalności. Nie zamontowano jeszcze natrysków. |
Tu zawiązywały się znajomości i przyjaźnie, także poprzez wspólne wyprawy na kąpielisko. Dariusz T. Lebioda tak dalej wspomina: „W większych grupach rówieśniczych organizowaliśmy na basenie zawody sportowe, skakaliśmy do wody jeden po drugim i goniliśmy się po całym obiekcie, rozgrywaliśmy mecze piłkarskie, gdy jednym słupkiem bramki stawał się pień grubej sosny, a drugim jakaś torba, siatka lub kamień.” Przy rozkładanych stolikach grano w karty. Wygrzewając się na ławeczkach, można było posłuchać starszych i nowszych przebojów muzyki rozrywkowej.
Maluchy z rodzicami po kąpieli w przeznaczonym dla nich brodziku, miały nieograniczoną piaskownicę na plaży, z której chętnie korzystały w cieniu drzew.
Nie brakowało jednak i niemiłych zdarzeń. Jak w
każdej zbiorowości ludzkiej zdarzały się też „czarne owce”. Tak opisywała dziennikarka
„Gazety Pomorskiej” (15. Lipca 1955 r.) przeżyte przez nią samą chuligańskie
wybryki: „Niewiele metrów zdążyłam przepłynąć, kiedyś jakaś nieznana siła
wyrzuciła mnie na chwilę nad powierzchnię wody.
Miał to być ”dowcip” nurkujących pływaków. Nie ochłonęłam jeszcze, gdy jeden z
rozbawionej bandy skoczył z drabinki do wody prosto na moje plecy. Zakrztusiłam
się wodą.” Kiedy zaatakowana kobieta udała się do opiekuna basenu, aby
poinformować go o grasujących tu chuliganach, dowiedziała się, że nie jest to
przypadek odosobniony. Opiekun ten oznajmił jej, że zjawiska nieodpowiedniego
zachowania czy dewastacji zdarzają się codziennie. „ Pokazał mi pozrywane
instalacje elektryczne w szatniach, powyrywane wieszaki od ubrań. O innych wyczynach tych
chuliganów wprost wstyd pisać i mówić” - pisała dalej dziennikarka.
Wybryki wandali i łotrzyków nie ustawały i w następnych
latach. Moja mama, która pracowała na kąpielisku w latach sześćdziesiątych i na
początku lat siedemdziesiątych, opowiadała o nieodpowiednim zachowaniu
szczególnie młodzieży męskiej. Wszczynano bójki, niszczono wyposażenie szatni,
zdarzały się kradzieże numerków z szatni i odbieranie na nie cudzej odzieży. W
rezultacie był konieczny codzienny dozór milicyjny całego obiektu.
Na kąpielisku prowadzono działalność szkoleniową. W
ciągu sezonu prowadzono kilka kursów nauki pływania. Jestem „absolwentką”
takiego szkolenia.. Można było też tu
zdawać egzamin na tzw. żółty czepek czyli specjalną kartę pływacką. To
był szczebel do dalszego rozwoju swych umiejętności. Jej posiadacze mogli doskonalić
się np. na kursie na Ratownika WOPR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz