Dziecięcy świat wiedzy/ takiesobieblogowanie.blogspot.com

niedziela, 8 marca 2020

Kąpielisko pod sosnami na bydgoskim Miedzyniu. Kapielisko i życie


   W każdy pogodny dzień lata bydgoszczanie spragnieni kąpieli i wypoczynku tłumnie przybywali na kąpielisko, aby spędzić  przyjemnie czas nad wodą w cieniu sosen. Przede wszystkim byli to mieszkańcy Miedzynia i osiedli przyległych – Wilczaka, Okola czy Prądów. Zdążali oni tu pieszo lub na rowerach, które można było zostawić tuż przy kasie, za ogrodzeniem.

Niektórzy przybywali na basen rowerami
    Kąpielisko  było także lubiane przez wielu bydgoszczan z odleglejszych osiedli w związku z czym w ciepłe dni wiosny i lata autobus nr 56 na całej na trasie aż do przystanku przy przy basenie dosłownie „trzeszczał w szwach”.   Tu wysypywały się z niego tłumy. Dla mieszkańców Miedzynia,  którzy latem wracali do domu z pracy lub ze szkoły   taka sytuacja nie była komfortowa. W tym czasie mieli oni znacznie utrudnioną możliwość  dotarcie do miejsca zamieszkania. Jakość funkcjonowania komunikacji publicznej w czasach PRL-u była daleka do doskonałości. Nie tylko latem autobusów było za mało. Przy tym często się psuły i w godzinach szczytu kolejka osób na przystankach była tak długa, że  rzadko można było wsiąść do pierwszego  pojazdu, który podjechał. Trzeba było po prostu swoje odstać nawet na przystanku końcowym, który znajdował się w śródmieściu. Te szanse były  jeszcze mniejsze na przystankach pośrednich. Kiedy dochodziły do tego tłumy zdążające na basen, ta podróż stawała się koszmarem. Tę sytuacje trochę rozładowywał tramwaj linii nr 3, który jednak kończył swój bieg na Wilczaku tzn. około kilometra od kąpieliska. Dlatego miłośnicy letniego wypoczynku na kąpielisku nad tramwaj przedkładali jazdę autobusem.
   W upalne dni kolejka do kasy kąpieliska liczyła kilkanaście metrów do godzin popołudniowych.Po przekroczeniu bramy wejściowej, kierowano swe kroki do szatni, gdzie w  kabinach przebierano się w strój kąpielowy, a ubranie i cenniejsze przedmioty (zegarki, biżuterię)  przekazywano szatniarce, dając znać wysuwając czerwoną, drewnianą strzałką. W zamian dostawało się numerek, którego zagubienie rodziło duże perturbacje przy odbiorze zostawionych rzeczy.

Przy basenie było największe zagęszczenie odpoczywających

    Gdy szczęśliwcy dostali się już na plażę pod sosnami, w upalne dni nie mieli łatwego zadania, aby rozłożyć się ze swoim kocem, materacem  czy ręcznikiem bliżej basenu. Na szczęście miejsca było dość i starczało dla wszystkich choć nie zawsze tam gdzie by  tego się chciało. 

Poranek na kąpielisku. Początki działalności. Nie zamontowano jeszcze natrysków.
    Na kąpielisku można było oczywiście wykąpać się, ale  towarzyszyło temu także wiele innych zdarzeń. Życie miało tu swoja specyfikę, sprzyjającą wielu formom wypoczynku po wyjściu z basenu. Pisarz Dariusz Tomasz Lebioda, rodowity bydgoszczanin,  tak wspomina na swoim blogu (zatytułowanym „Dziennik ornitologa”): „Jakże wyraźnie słyszę tamte okrzyki, nawoływania, odgłosy gry w piłkę wodną… Widzę chłopaków rozpędzających się na chodniku i skaczących „na główkę” do wody… I te dziewczyny w kolorowych kostiumach kąpielowych, spacerujące wokół prostokąta wypełnionego wodą, opalające się na kocach w różnych miejscach dużego pola, ograniczonego płotami z siatki i betonu. Na stary basen przy ul. Nakielskiej w Bydgoszczy po raz pierwszy pojechałem z rodzicami pięćdziesiąt lat temu, jako mały chłopiec i natychmiast uległem jego czarowi i magii. [...]” 


    Tu zawiązywały się znajomości i przyjaźnie, także  poprzez wspólne wyprawy na kąpielisko. Dariusz T. Lebioda tak dalej wspomina: „W większych grupach rówieśniczych organizowaliśmy na basenie zawody sportowe, skakaliśmy do wody jeden po drugim i goniliśmy się po całym obiekcie, rozgrywaliśmy mecze piłkarskie, gdy jednym słupkiem bramki stawał się pień grubej sosny, a drugim jakaś torba, siatka lub kamień.” Przy rozkładanych stolikach grano w karty. Wygrzewając się na ławeczkach, można było posłuchać starszych i nowszych przebojów muzyki rozrywkowej.  


  Maluchy z rodzicami po kąpieli w przeznaczonym dla nich brodziku, miały nieograniczoną piaskownicę na plaży, z której chętnie korzystały w cieniu drzew.   
   Nie brakowało jednak i niemiłych zdarzeń. Jak w każdej zbiorowości ludzkiej zdarzały się też „czarne owce”. Tak opisywała dziennikarka „Gazety Pomorskiej” (15. Lipca 1955 r.) przeżyte przez nią samą chuligańskie wybryki: „Niewiele metrów zdążyłam przepłynąć, kiedyś jakaś nieznana siła wyrzuciła mnie na chwilę nad powierzchnię wody.  Miał to być ”dowcip” nurkujących pływaków.  Nie ochłonęłam jeszcze, gdy jeden z rozbawionej bandy skoczył z drabinki do wody prosto na moje plecy. Zakrztusiłam się wodą.”  Kiedy zaatakowana  kobieta udała się do opiekuna basenu, aby poinformować go o grasujących tu chuliganach, dowiedziała się, że nie jest to przypadek odosobniony. Opiekun ten oznajmił jej, że zjawiska nieodpowiedniego zachowania czy dewastacji zdarzają się codziennie. „ Pokazał mi pozrywane instalacje elektryczne w szatniach, powyrywane  wieszaki od ubrań. O innych wyczynach tych chuliganów wprost wstyd pisać i mówić” - pisała dalej dziennikarka.
   Wybryki wandali i łotrzyków nie ustawały i w następnych latach. Moja mama, która pracowała na kąpielisku w latach sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych, opowiadała o nieodpowiednim zachowaniu szczególnie młodzieży męskiej. Wszczynano bójki, niszczono wyposażenie szatni, zdarzały się kradzieże numerków z szatni i odbieranie na nie cudzej odzieży. W rezultacie był konieczny codzienny dozór milicyjny całego obiektu.    
   Na kąpielisku prowadzono działalność szkoleniową. W ciągu sezonu prowadzono kilka kursów nauki pływania. Jestem „absolwentką” takiego szkolenia.. Można było też tu  zdawać egzamin na tzw. żółty czepek czyli specjalną kartę pływacką. To był szczebel do dalszego rozwoju swych umiejętności. Jej posiadacze  mogli  doskonalić się  np. na kursie na Ratownika WOPR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz